czwartek, 28 czerwca 2007

"Wezwanie do młodzieży"

Nie ma to jak natknąć się na właściwą książkę we właściwym czasie ;P


Mam na mysli pozycję pod tytułem "Posłannictwo chrześcijan" autorstwa Ellen G. White. W drugim rozdziale tej książki wyraźnie czytamy, jakie zadania "ciążą" na młodzieży a wgłębiając się w tekst dochodzmy do fragmentów, w których dowiadujemy się że i dzieci mają ewangelizować... Bingo!

Pozwolę sobie na zamieszczenie kilku fragmentów tej książki:


"Pragniemy by nasze dzieci wierzyły Prawdzie. Pragniemy dla nich błogosławieństw Bożych. Chcemy, by wzięły udział w dobrze zorganizowanej akcji pomocy dla innych młodych ludzi. Niech więc zostaną przygotowane, by mogły właściwie reprezentować Prawdę, dając świadectwo nadziei, którą żyją, by uczciły Boga w każdej pracy, do wykonywania której są uzdolnione."



"Niechaj uprzejmośc i kurtuazja kaznodziei objawia się w jego stosunku do dzieci. Powienien zawsze pamiętać, że są one miniaturkami mężczyzn i niewiast, młodszymi członkami pańskiej rodziny. One to mogą być bardzo bliskie i drogie dla Mistrza, i jeśli zostaną właściwie pouczone i wychowane, będą Mu służyć nawet w swojej młodości."



"Nawet dzieci należy uczyć ćwiczenia małych gestów miłości i miłosierdzia w stosunku do tych, którzy znajdują się w położeniu mniej pomyślnym od nich samych."



"Rodzice powinni nauczyć swoje dzieci wartości i właściwego spożytkowania czasu. Naucz je, że warto się wysilić, aby dokonać czegoś, co uwielbi Boga i stanie się błogosławieństwem dla ludzkości. W tych wczesnych latach dzieci mogą być misjonarzami Boga."



Pozostaje mi tylko powiedzieć Amen!

"Tęczowy ogród"

Już od dawna przeczuwałam że te wakacje będą wyjątkowo pracowite...
Bynajmniej nie zamierzam pójść do pracy by uczciwie zarabiać ;P

Chodzi mi raczej o inny rodzaj pracy, która w swej istocie odpręża bardziej niż 12 godzin snu... To oczywiście praca dla Pana...

Od tygodnia chodzę nakręcona z powodu pewnej niesamowitej książki. Książka ta ("Adoptowani przez Boga") opowiada o kobiecie która całe życie poświęciła pracy ewangelizacyjnej z dziećmi...

Zainspirowana wizją "Tęczowego ogrodu" postanowiłam, zważywszy na sytuację dzieci podjąć się podobnej pracy, ku mojemu zaskoczeniu wiele osób pochwala te dążenia i co ciekawe nawet pragnie sie do nich przyłączyć...

Plan jest prosty a zarazem złożony i wymaga wielu trudów i wyrzeczeń oraz sumiennej i konsekwentnej pracy...
Podstawą jest zmiana nastawienia dorosłych do kwestii życia duchowego dzieci. Uważam, że należy czym prędzej uświadomić rodzicom i nauczycielom szkółek oraz katechetom fakt iż dzieci mogą przeżywać autentyczne nawrócenia podobnie jak dorośli a odpowiednie kierowanie dzieci
od maleńkości jest podstawą ich wierności Bogu w dorosłym życiu, zgodnie z zasadą "czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci..." Cały program polegać ma na uświadomieniu dzieci w dostepności Jezusa jako osobistego Zbawiciela, które specjalnie umiłował właśnie milusińkich... Jednym z celów jest również ukazanie modlitwy i ufności w Boże działanie jako jedynej słusznej drogi w rozwiązywaniu problemów, która często i nam "dojrzałym" jest trudna w zrozumieniu.

Na początek proponuję opracowanie materiałów (tzn. ich przetłumaczenie z języka angielskiego na rodzimy), spisanie programu działań, opracowanie nowej formuły szkółek, a potem organizowanie zjazdów dla dzieci i rodziców oraz nauczycieli szkółek celem rozpowszechnienia nowych metod działania.

Kto jest potrzebny??
Doslownie każdy, kto czuje potrzebę pomocy dzieciom. Najlepiej ludzie o różnych talentach: mówcy, muzycy, katecheci, tłumacze, plastycy oraz wszyscy chętni do zaangazowania w praca czysto organizacyjne typu gotowanie, obsługa sprzętu und so weiter...

Wierzę że nasz zorganizowany wysiłek zostanie doceniony i przynbiuesie efekty a Pan ześle na nas deszcz błogosławieństw. Czy ktoś już złapał "bakcyla"?

wtorek, 26 czerwca 2007

Friends :P



A oto grupa ludzi (niestety w okrojonym składzie) zdolna do najróżniejszych dziwactw na świecie...


W zaufaniu powiem tym co śledzą moje posty, że to jest owa tajna szajka "Sztywnych" poszukiwana przez rybnicką Policję :P Ale jak ktoś puści parę ...


(Chociaż w gruncie rzeczy na sztywnych nie wyglądają :D )

Prawdziwa miłość patrzy w serce...

W tajwanie odbył się ślub młodzieńca imieniem U Long z mloda kobietą o imieniu Złoty Kwiat. Kiedy po uroczystości U Long podniósł zasłonę z twarzy swojej oblubienicy, byl zaskoczony i rozgoryczony. Twarz młodej kobiety była cała w bliznach po ospie. Po tym doswiadczeniu U Long jak tylko mógł unikał swojej żony. Ona za wszelką cenę starała się go uszcześliwić; ciężko pracowała w domu, wciąż w nadziei, że mąż ją zaakceptuje. Ale on pozostawał chlodny i obojętny na wszystkie przejawy jej życzliwości. Złoty Kwiat żyla prawie jak wdowa. Po dwunastu latach tego udawanego małżeństwa U Long zaczął tracic wzrok. Lekarz powisdomił go, że jeżeli nie podda się operacji przeszczepu rogówki, to grozi mu całkowita ślepota. Ale operacja była kosztowna a lista oczekujących długa. Złoty Kwiat by zarobić dodatkowe pieniądze, długie wieczory spędzała na robieniu słomianych kapeluszy. Pewnego dnia U Long został poinformowany, że jest dla niego rogówka pozyskana z oczu kogoś, kto miał wypadek. Natychmiast udał się na operację do szpitala. Po okresie rekonwalescencji, postanowił, chociaż niechętnie, spotkać się z żoną, by podziękować jej za pieniądze, zgromadzone na tę operację. Kiedy podniósł jej nisko pochyloną głowę, chcąc, by popatrzyła na niego, dech mu zaparło. Zobaczył oczy, wprawdzie otwarte, ale nie widzące, z usuniętą rogówką. Niesamowicie silne uczucie rzuciło go do jej stóp. Zaczął łkać. Wtedy to po raz pierwszy, od dnia zaślubin, wyszeptal jej imię: Złoty Kwiat.

Ta historia ma dwa morały:
1) nasza ludzka powierzchowność nigdy nie zdoła pojąć i odnaleźć prawdziwego piękna ludzkiego charakteru, gdyż ogranicza się do znikomych wartości takich jak wygląd.
2) ile razy nam zadarzyło się odrzucać Boga dlatego, że jego oferta życia wiecznego wydawała się nam mało atrakcyjna. On mimo to jednak umarł za nas na krzyżu, oddał swoje życie.

Proste rozwiązanie...



Spodobała mi się pewna historię, którą zamieścił na jednym z for internetowych mój przyjaciel. Pozwolę ją sobie zacytować:

"Pewnego razu duża ciężarówka utknęła pod wiaduktem. Cały ruch został wstrzymany. Niektórzy próbowali rozładować korek cofając się do tyłu, albo przeciskając sie do przodu. Policjant kierujący ruchem i ludzie, którzy się tam znajdowali próbowali jakoś przesunąć samochód. Ale wszelkie manewry ciężarówką tylko bardziej uniemożliwiały wydostanie ciężarówki spad przęseł wiaduktu. Ostatecznie zdecydowano, że jedynym rozwiązaniem jest obcięcie górnej części pojazdu. Poszli więc po odpowiedne narzędzia. Gdy to wszystko się działo, z boku stał mały chłopiec i usiłował coś powiedzieć ludziom. Nikt go specjalnie nie słuchał, odepchnięto go na bok, a ktoś powiedział mu, żeby zmykał do domu i nie przeszkadzał. Ale w ostatnim, desperackim wprost wysiłku chłopiec krzyknął "Dlaczego nie spuścicie powietrza z opon ?!" Ludzie zatrzymali się i spojrzeli na górę ciężarówki a następnie na potężnych rozmiarów opony. To było rozwiązanie! Kilka minut puźniej ciężarówka została uwolniona i droga odblokowana. Problem rozwiązał mały chłopiec, który nie bał się zrobić coś całkiem innaczej."

Niesamowite! Historia ma dwie płaszczyzny.
Płaszczyzna pierwsza: CHŁOPIEC
mimo tego, że miał świadomość tego że jest maly i być może nie znaczy zbyt wiele próbował najlepiej jak tylko potrafił pomóc ludziom którzy mieli problem.

Płaszcyzna druga: LUDZIE
zadufani w poczuciu swojej mądrości i wszechwiedzy zignorowali małego chłopca, który niósł jedyne logiczne rozwiązanie tej kłopotliwej sytuacji.

Również Biblia komentuje podobne zachowania. Mędrzec Salomon w swojej Księdze Kaznodziei (Koheleta) w 10 rozdziale oraz wierszach 5 i 6 pisze tak:

"Istnieje pewne zło, które widziałem pod słońcem, a jest nim pewien rodzaj pomyłki, która wychodzi od zwierzchności: Że głupców stawia się na wyskoich stanowiskach, a zasobni w mądrość siedzą nisko."

poniedziałek, 25 czerwca 2007

Wakacyjny wir pracy przyjemnej i pożytecznej...

Ha, i już znalazłam sposób na wakacje... Po głębszym zastanowieniu doszłam do wniosku że jest to świetny czas na nadrobienie zaległości w czytaniu, czy chociażby tworzeniu... Z godnie z ową myślą wzięłam się do pracy i po przeczytaniu jednej książki przetłumaczyłam tekst utworku dla naszego zespołu, teraz szukam kolejnego tekstu do przetłumaczenia i zbieram materiały do napisania trzech artykułów ( w tym jednej recenzji), następnie planuję przeczytać kolejną książkę i umyć wreszcie mój rower, życzcie mi powodzenia :P

Dziś taki śliczny słoneczny dzionek więc może wpadnie mi do głowy jakieś wprowadzenie do jednego z artykułów...

Mam czas do 27 lipca bo potem wyjeżdżam na spartański urlop do dziadków...

niedziela, 24 czerwca 2007

Jak wykorzystać wakacyjną labę...

No tak wakacje wakacjami, ale czas pomyśleć o tym jak spędzić ten czas, który nie wszedł w skład zorganizowanego urlopu... Nie można przecież całymi dniami siedzieć przed komputerem, czy w domu...

Swoją drogą takie wakacje to dobry czas, żeby popracować trochę nad sobą zarówno w wymiarze fizycznym jak i duchowym...

Jak co roku mam śmiałe plany ciekawe jednak czy zostaną zrealizowane...

Póki co przeczytałam już jedną książkę, teraz pozostaje mi tylko wprowadzić w życie plan rowerowy...

Życzcie mi powodzenia :P

piątek, 22 czerwca 2007

Sommerferien, holiday, wakacje und so weiter...

W taki dzień jak dziś życie staję się piękniejsze, barwniejsze, klasa jakaś przyjaźniejsza a nauczyciele przybierają ludzkie kształty... Tak właśnie rozpoczęły się wakacje... Czas nicnierobienia, lenistwa i swawoli pod warunkiem że po nich nie czeka matura i minister ze swoimi świeżymi "ulepszeniami" polskiej edukacji...

Taki dzień jak dzisiaj najlepiej uczcić lizakiem w kształcie osła, pudełkiem Rafaello i niespodzianką :P

Wielu słonecznych dni spracowanym intelektualistom ciemiężonym i ograniczanym każdego dnia coraz bardziej przez szare mury nudnej, konformistycznej, edukacyjnej egzystencji...

aż się cieplej na sercu robi ;P

Miasto normalnych inaczej - Rybnik ;)

Jak ja uwielbiam nasze grupowe wyjazdy do Rybnika :D

Z wyjazdu na wyjazd jest coraz śmieszniej :D
Może pokuszę się o relację:
Dojazd jak zwykle pociąg, nowe znajomości ;), które czasem uniemożliwiają babskie pogaduchy chociażby faktem iż są przedstawicielami płci przeciwne, faceci kilka przedziałów dalej mieli spokój (czyt. mogli swobodnie o nas rozmawiać :P). Na miejscu tradycyjne "tulimy" z oczekującymi nas na dworcu Łukaszem i Krystianem... Szybko zarzucilismy bagaże i pędem na dworzec po ostatnich członków zespołu... Później trasą półwidokową do domu... Intensywne gadu gadu a potem ciężka i mozolna próba i nasze nowe dziecko w postaci utworu "Zaśpiewać chcę miłości pieśń" przy dźwiękach pianinka i gitary przyszło na świat nawet bez zbytniego bólu (czyt. Adi była łaskawa jak nigdy)...

po próbie dylemat: zostać i iść spać czy zrobić obciach na mieście... Jako że mieliśmy jeszcze resztki skrupułów postanowiliśmy delikatnie podpytać gospodarzy i tym sposobem ok godziny 23 wyruszyliśmy na podbój ulic Rybnika...
W tym miejscu chciałabym pozdrowić wszystkie rybnickie zymloki i kąpiących się teraz w fontannie przy placu wolności oraz przeprosić za małą usterkę zraszacza :D Oraz jakże mogłabym zapomnieć o szczególnych pozdropwieniach dla pewnych dwóch panów policjantów którzy w tak piękną gwieździstą, rybnicką noc zamiast cieszyć się życiem i zażywać roskosznej kąpieli we wspomnianej wcześniej fontannie, dzielnie penetrowali ulice tego slicznego miasta w posukiwaniu grupy przestępczej o tajnej nazwie "Sztywni" (mam nadzieję że poszukiwania były owocne, a nie brzemienne w skutkach)...

Po powrocie kulturalnie w zosrganizowanych "pośpiechu" ulożyliśmy się w swoich "łóżkach" i niektórzy spali, inni omawiali problemy ludzkości ze szczególnym uwzględnienie problemu braku wody pitnej w Ugandzie inni zaś co tu duzo mówić pierdzieli w ręce (wybaczcie kolokwializm :P)...
Ostatecznie jednak wszyscy zasnęli i śnili o ...

rano gorączkowe przygotowania, nabożeństwo i jak to na Rybnik przystało średnio udany występ... a potem samowolka do obiadu i sadystyczne fryzowanie towarzysza Tymoteusza :D
Następnie spacer i wszystkie związane z tym konsekwencje, czyli zymloki, plac zabaw, dowcipy, hahaha, potem czeresnie, brudna bluzka, szybkie pranie, pakowanie, wyjazd, pociąg...

Na tym skończę relację... ;)

środa, 13 czerwca 2007

Siła modlitwy...






02.06.2007 w Katowicach odbył się zjazd diecezji południowej...
Mnóstwo gości, porzepiające Słowo Boże, muzyka....
Na sali było ponad 1000 osób, a wśród tego tysiąca mała 10-osobowa grupka młodych ludzi, którzy nie ukrywali znamion zdenerwowania... Spcone ręce, drgający głos i co rusz fale zachwytu przeplatane z uderzeniami zwątpienia i strachu...

Tak tak to my debiutujący na tym zjeździe zespół "Zespół" :P

To był nasz prawdziwy debiut, wielka publiczność, doświadczeni wykonawcy i my nowicjusze...

ZApomnieliśmy jednak o jednej kluczowej kwestii, a mianowicie że śpiewając na chwałę Panu niel iczy się publiczność, doświadczenie innych wykonawców i ich ocena naszego wystepu, bo to przecież nie jest konkurs talemntów ani żaden inny "Idol". Śpiewając dla Pana tak naprawdę nic się niel iczy poza Nim i czystym sercem...
Na szczęście w porę sobie o tym przypomnieliśmy...
Stanęliśmy razem połączeni wzajemną sypatią i miłością do Stwórcy uznając naszą słabość przed Jego obliczem i prosząc Go o pomoc...

Rezultat był wspaniały...
Pan zabrał naszą tremę i dał w zamian czyste głosy.... Dzięki temu do nieba popłynęła wspaniała melodia dla uczczenia Bożej chwały...

Zawsze pamiętaj o modlitwie!a oto i nasi grający panowie;)













To nasi śpiewający panowie ;)



I oczywiście my, czarujące panie ;)










I reszta zdjątek :)











to ostatnie jest genialne ;) (szczególnie miny Majki i Nifka :D)

poniedziałek, 11 czerwca 2007

Na początek...



Jak przystało na nowicjusza słowem wstepu uczynię tekst Adama Zagajewskiego:




"Klęska" Adam Zagajewski




Naprawdę umiemy żyć dopiero w klęsce.


Przyjaźnie pogłębiają się


miłość czujnie podnosi głowę.


Nawet rzeczy stają się czyste.


Jerzyki tańczą w powietrzuzadomowione w otchłani


Drżą liście topoli


Tylko wiatr jest nieruchomy


Ciemne sylwetki wrogów odcinają sięod jasnego tła nadziei. Rośnie


męstwo. Oni, mówimy o nich,


my, o sobie,


ty, o mnie.


Gorzka herbata smakuje jak biblijne przepowiednie. Oby


nie zaskoczyło nas zwycięstwo.










Reasumując:


Żyję jak chyba każdy ocierając się od klęski do klęski i nabierając doświadczenia, które w zależności od stopnia roztropności zostaje wykorzystane lub nie...


Najważniejsze jednak, żeby "nie zaskoczyło nas zwycięstwo".