piątek, 22 czerwca 2007

Miasto normalnych inaczej - Rybnik ;)

Jak ja uwielbiam nasze grupowe wyjazdy do Rybnika :D

Z wyjazdu na wyjazd jest coraz śmieszniej :D
Może pokuszę się o relację:
Dojazd jak zwykle pociąg, nowe znajomości ;), które czasem uniemożliwiają babskie pogaduchy chociażby faktem iż są przedstawicielami płci przeciwne, faceci kilka przedziałów dalej mieli spokój (czyt. mogli swobodnie o nas rozmawiać :P). Na miejscu tradycyjne "tulimy" z oczekującymi nas na dworcu Łukaszem i Krystianem... Szybko zarzucilismy bagaże i pędem na dworzec po ostatnich członków zespołu... Później trasą półwidokową do domu... Intensywne gadu gadu a potem ciężka i mozolna próba i nasze nowe dziecko w postaci utworu "Zaśpiewać chcę miłości pieśń" przy dźwiękach pianinka i gitary przyszło na świat nawet bez zbytniego bólu (czyt. Adi była łaskawa jak nigdy)...

po próbie dylemat: zostać i iść spać czy zrobić obciach na mieście... Jako że mieliśmy jeszcze resztki skrupułów postanowiliśmy delikatnie podpytać gospodarzy i tym sposobem ok godziny 23 wyruszyliśmy na podbój ulic Rybnika...
W tym miejscu chciałabym pozdrowić wszystkie rybnickie zymloki i kąpiących się teraz w fontannie przy placu wolności oraz przeprosić za małą usterkę zraszacza :D Oraz jakże mogłabym zapomnieć o szczególnych pozdropwieniach dla pewnych dwóch panów policjantów którzy w tak piękną gwieździstą, rybnicką noc zamiast cieszyć się życiem i zażywać roskosznej kąpieli we wspomnianej wcześniej fontannie, dzielnie penetrowali ulice tego slicznego miasta w posukiwaniu grupy przestępczej o tajnej nazwie "Sztywni" (mam nadzieję że poszukiwania były owocne, a nie brzemienne w skutkach)...

Po powrocie kulturalnie w zosrganizowanych "pośpiechu" ulożyliśmy się w swoich "łóżkach" i niektórzy spali, inni omawiali problemy ludzkości ze szczególnym uwzględnienie problemu braku wody pitnej w Ugandzie inni zaś co tu duzo mówić pierdzieli w ręce (wybaczcie kolokwializm :P)...
Ostatecznie jednak wszyscy zasnęli i śnili o ...

rano gorączkowe przygotowania, nabożeństwo i jak to na Rybnik przystało średnio udany występ... a potem samowolka do obiadu i sadystyczne fryzowanie towarzysza Tymoteusza :D
Następnie spacer i wszystkie związane z tym konsekwencje, czyli zymloki, plac zabaw, dowcipy, hahaha, potem czeresnie, brudna bluzka, szybkie pranie, pakowanie, wyjazd, pociąg...

Na tym skończę relację... ;)

2 komentarze:

Joasia pisze...

Ale ja i tak wiem, że te dni minęły głównie pod hasłem "zymloków" i takich tam różnych :P Cieszę, się, że spędziliście tam miło czas...

"Dobro stoi wyżej niż piękno" pisze...

ojć Aśko ty to już znasz te relacje od początku do końca na wspak i po przekątnej :D