poniedziałek, 10 września 2007

Kochanowice...

w dniach 7-8. 09 naszj zespół o nazwie operacyjnej "Pffffff..." wybrał się na misję do enigmatycznej krainy miłości, bo jak sama nazwa wskazuje w Kochanowicach to tylko o jednym można... ;P
Nasza misja: nabożeństwo uwielbieniowe

Przebieg misji:
O godzinie 9.30 (a raczej z lekkim poślizgiem) dźwięczny i ciepły głos Majki oznajmij rozpoczęcie misjil. Najpierw 300% więcej pieśni potem 10% lekcji ;) a nastepnie 500% uwielbienia i dziękczynienia. Ten sam ciepły głos oznajmił zakończenie pierwszej części nabożeństwa, które głęboko zapadnie w naszej pamięci :)
Godzina 11.00 lekko zachrypnięty i mniej radosny bo przeziębiony głos agentki znanej pod kryptonimem Sandrella oznajmił rozpoczęcie drugiej części nabożeństwa. Uwielbienie, modlitwy i dwa kazania...
Kazanie pierwsze - innowacja: debiut wujka Sama, jakże udany i przyjęty z ogromną radością przez najmłodszych... lekcja o cudownej wiecznej krainie szczęścia na zawsze zapisze się w ich maleńkich sercach i kto wie może kiedyś swoim dzieciom opowiedzą jak to kiedyś pewien wujek opowiedział historię pewnej dziewczynki...
Kazanie drugie: prowadzący nieco "otrzaskany" z sytuacją, poprowadził niezwykle ciepłe i zbliżające rozważanie na temat uwielbienia Boga przez więzi międzyludzkie... Przytulanie zapamiętam do końca życia :P
nastepnie zakończenie śpiewem, modlitwą i tekstem przedpołudniowej części spotkania.
Obiad
część popołudniowa, czyli wspólnota w uwielbieniu! Wspólny śpiew a na deser dźwięczne przypomnienie istoty naszej pielgrzymki i wzruszenia...
To na tyle z części oficjalnej.

Podsumowanie: wykonano 200% normy, nastepnym razem będzie 500%... Dążmy do doskonałości na wzór Chrystusa a Pan da plon :)

jak Pan Bóg odpowiada...

Hmmm... z pewnością 1 wrzesnia kojarzy się wszystkim niezbyt przyjemnie... Mnie ednak tegoroczny pierwszy września zapadł w pamięci jak żaden inny dzień w życiu... Nie zaczęła się w tym dniu szkoła :P Była to sobota i wraz z moimi przyjaciółmi śpiewalismy na nabożeństwie w Rudzie Śląskiej... Jako, że 2 wrzesnia obchodziłam swoje 18. urodziny mój kochany zbór i wspaniali przyjaciele przygotowali dla mnie niespodziankę... Nie będę opisywać szczegołów, bo to bez znaczenia... Jednego jestem pewna... Nigdy nie zapomnę tego uczucia... Łzy same popłynęły... Życzeniom i uściskom nie było końca... Dziękuję Bogu za tych cudownych ludzi... choć czasem bywają między nami niedomówienia i mini-konflikty (w końcu jestesmy zrdowymi ludźmi :P) to jednak wiem że sam Pan nas połączył abysmy razem wzrastali w miłości do Niego przyprowadzając innych ludzi pod Jego tron... Cieszę się, że mimo różnych przykrych sytuacji z przeszłości w stosunku do pewnych osób z naszej grupy potrafilismy zostawić stare zakurzone żale i na nowo cieszyć się nawzajem ze swojej obecności...

Modlę się aby Pan nas prowadził i wzmacniał w dziele, które wykonujemy...

Dziękuję :*

środa, 29 sierpnia 2007

Obiecanki...

Czy zdarzylo ci się kiedyś obiecać coś i nie dotrzymać słowa?? Myslę, że to dość powszechne zjawisko... Nikt nie widzi w tym nic złego, bo przecież teraz tyle ma się na głowie... Nie sposób wszystko zapamiętać. Mam jednak na mysli innego rodzaju obietnice... takie, które mogą mieć znaczenie i wpływ na twoją przyszłość lub przyszłość innych... Choć faktem jest, że i w tych maleńkich obietnicach trzeba byc w porządku, bo "kto jest wierny w małym ten i w wielkim będzie wiernym".

W Biblii jest napisana pewna niezwykła historia. Opowiada o kobiecie, która nie mogła mieć dzieci. Miała na imię Anna i bardzo cierpiała wskutek swojej niemożności. Była pomiatana przez druga żonę swojego męża, która z kolei była płodna... Pewnego dnia, gdy jej rozpacz sięgnęła dna postanowiła udac się do świątyni, aby tam prosic Boga o pomoc. Prosiła Pana, aby dal jej dziecko i zobowiązała się do oddania tego dziecka w posługę Panu... Rok po tym wydarzeniu urodziła syna... Nadała mu imię Samuel... W tym momencie przypomniała sobie o obietnicy. Przez pierwsze lata jego życia opiekowała się nim czule, lecz nieubłaganie zbliżał się dzień, w którym miała oddać swego jedynego, umiłowanego syna do świątyni. Miotały nią okropne rozterki. Z jednej strony przywiązanie do syna z drugiej chęć dochowania wierności Bogu i spełnienia obietnicy. Jednak w jej życiu zwyciężył Bóg... Oddała syna do świątyni i odwiedzała go często a po latach Samuel stał się prorokiem wiodącym naród izraelski do Boga. Jej poświęcenie zostalo nagrodzone i po tym czasie Pan sprawił, że nadal mogła rodzić...

Jakże wspaniała jest ta historia... Choć i zdarzają się w naszym życiu chwile kiedy chcemy uchylić się od złożonego przyrzeczenia... Pamiętajmy jednak, że Bóg powiedział, iż pradziwie pobożny człowiek "choćby złożył przysięgę na własną szkodę, nie zmieni jej" (Ps.15. 4).

niedziela, 26 sierpnia 2007

Etykietka...

Od dawien dawna wiadomo, że za każdym człowiekiem krąży etykietka przyprawiona mu przez ludzi, którzy go znają, bądź obserwują. Czasem ta etykietka jest przychylna czasem zaś krytyczna. Nierzadko przypisuje się danej osobie cechy, które z rzeczywistościa nie mają nic wspólnego.
Na czym opieramy swoje zdanie "przypisując etykietkę" danemu czlowiekowi?Często nie zdajemy sobie nawet sprawy z tego, jak subiektywność naszej oceny może ranić uczucia drugiej osoby.
A jakże często się mylimy!
Zasadniczo z doswiadczenia wiem, że za równo pozytywna jak i zła etykietka, która tak naprawdę nie ma nic wspólnego z faktycznym stanem rzeczy są dla nas uciążliwe, bo co może być gorszego od niesłusznych posądzeń i krzywdzących opinii albo zbyt wyidealizowanego pojęcia naszej osoby podczas gdy sami dokładnie zdajemy sobie sprawę z braków w naszym charakterze.

Czy jest jakiś sposób zeby uniknąć błędów? Owszem! Najlepiej nie przypisywanie innym cech, których niep osiadają. To uchroni nie tylko tę osobę od niewłaściwego osądzenia ale i nas przed rozczarowaniem...

sobota, 25 sierpnia 2007

"Patrzysz na mnie z taką wiarą, z jaką nigdy nikt nie odważył spojrzeć się"

"Patrzysz na mnie takim wzrokiem,
że z tego wszystkiego aż płakać się chce.

Patrzysz na mnie takim wzrokiem,
że bezczelnie proszę o jeszcze.

ref.W Twoim spojrzeniu słońca,
w Twoim tchnieniu wiatru,
w Twojej tęsknocie deszczu
czuję miłość Twoja, Panie.
W moim smutku i radości,
w moim zwątpieniu i pewności
czuję, czuję miłość Twoją Jahwe!

Patrzysz na mnie z taką wiarą,
z jaką nigdy nikt nie odważył spojrzeć się.
Patrzysz na mnie, choć nie mogę
odwzajemnić spojrzenia Twego, bo boję się,
chociaż wiem, że

ref.W Twoim spojrzeniu słońca…

Panie, co oznacza to, czym mnie doświadczasz ?
Twoje spojrzenie jest dla mnie oczyszczeniem.

Zapraszam Cię Boże do swojego życia.
Złap mnie Panie za rękę i porwij w otchłań Twojej miłości. "



Kiedy pierwszy raz usłyszałam ten utwór łzy popłynęły mi po policzkach. Rzeczy które moga sie wydawać nam prozaiczne niosą w sobie piękno Bożego charakteru. Bardzo lubię siedzieć przy oknie w deszcową pogodę. Kiedy świat tonie w mgle i strugach deszczu a liczne krople wodu uderzają o parapet. Wtedy czuję tęsknotę, a owe krople zdają się obmywać moje serce i moją duszę... Moje mysli biegną gdzieś tam... Kiedy znowu słońce odkrywa swą radosna ciepłą tarczę a wiatr nadziei odsuwa ciemne chmury czuję się żeśko. Zupełnie tak jakbym miała nową duszę... Czuję ciepło od blasków słońca które ogarniają mnie siedzącą przy oknie z twarzą zatopiona w dłoniach. Wewnatrz ogarnia mnie radość i chęć do życia. Kiedy znów nadciągną ciemne chmury mam tę pewność że w końcu wyjdzie słońce i wszystko będzie lepsze...

"Zadna pustynia nie jest tak rozległa żeby nie było na niej ani jednej oazy a żadna noc nie jest tak czarna żeby nie można było dojrzeć ani jednej gwiazdy"

wtorek, 17 lipca 2007

Burza...

Jestem chyba specjalistką od huśtawek nastroju...
Popadam od zachwytu po czarną rozpacz nawet po kilka razy dziennie...
Ale nie o tym chcę pisać... Raczej o tym, jak Bóg po czasie pokazuje nam sens swych dróg...


Czy czułeś już kiedyś, że Ten, któremu zaufałeś, Ten do którego wołasz "Panie!", Ten o którym mówisz jak o Ojcu cię nie wysłuchuje? Czy czułeś ból porażki wynikającej z twojego przeświadczenia, że Bóg jest jednak za daleko, żeby słyszeć twoje wołanie...

Modliłam się do boga, któremu zaufałam, aby nie pozwolił mi się zaangażować w pewnąsprawę, jesli miałabym później przez to cierpieć... Zawsze w modlitwie dodaję "ale Twoja wola nade wszystko, Panie..."
Zaangazowałam się, cierpiałam, świat mi się zawalił, a pretensje miałam do Boga... Straciłam zaufanie do Niego... Zapomniałam, że pozwoliłam by Jego wola działa się w moim życiu... Postanowiłam, że sama wezmę życie w swoje ręce. Sama sprawię, że będę szczęśliwa... Jakże ogromnie się pomyliłam... Raz po raz popadając w kłopoty, sprawiając przykrość wielu ludziom, których bardzo lubiłam popadłam w końcu w stan okropnej beznadziei... Dopadła mnie czarna rozpacz, chandra... Chodziłam po pokoju bez celu, płakałam i słuchałam dobijającej muzyki, aż w końcu dotarło do mnie, że powodem moich kłopotów jestem ja sama oraz to, że odeszłam od Boga sercem choć dla innych byłam wzorem pobożności...
Zrozumiałam, że Bóg dlatego pozwolił mi na zaangażowanie, by w konsekwencji dać mi przyjaciół, którzy sprawiają mi coraz więcej radości a moje cierpienie wynikało jedynie z braku powściągliwości i ulegania własnym słabościom...

Teraz wiem, że Jemu mogę ufać zawsze, Bo z moim Bogiem nie ma rzeczy niemożliwych....
Tam gdzie Bóg objawia swoją wolę człowiek dziwi się najbardziej... Niejednokrotnie trzeba jednak czekać na odpowiedź...
Czy Twoje życie straciło sens, bo w swojej ludzkiej pysze postanowiłeś wziąć życie w swoje ręce? Czy cierpisz? Co jest powodem twojego cierpienia? Bóg zawsze może ci pomóc! Nie bój się Mu zaufać... Ja już ufam! Nie żałuję! A ty?

piątek, 6 lipca 2007

"Zasłaniam ręką twarz, bo jest mi wstyd..."

"Znalazłam sny z dziecięcych lat przewiązane białą wstążką
Nie taki w nich zmyśliłam świat, nie tak miałam żyć
Zasłaniam ręką twarz, bo jest mi wstyd
Sprzedałam swoje "ja", by tylko kochaną być
Jest mnie coraz mniej i mniej co dnia
Zasłaniam ręką twarz, smutno mi...

Ludzie wciąż pytają mnie, czego jeszcze chcę
Oni zawsze wiedzą lepiej, co jest dla mnie dobre, a co złe
Zasłaniam ręką twarz, bo jest mi wstyd
Sprzedałam swoje "ja", sprzedałam im
Już prawie nie ma mnie, już nie mam nic
Zasłaniam ręką twarz, smutno mi...

I coraz bardziej lubię niebieskie sukienki
Coraz szybciej jeżdżę samochodem
Coraz częściej jest mi wszystko jedno
I milczę coraz częściej!
Zasłaniam ręką twarz, bo jest mi wstyd
Przed sobą z tamtych lat, gdy miałam sny
Codziennie uczę się nowych kłamstw
Zasłaniam ręką twarz, smutno mi..."

Nie ma bardziej trafnego tekstu piosenki, który lepiej opisałby stan mojej duszy teraz... Czy kiedyś się to zmieni?

czwartek, 28 czerwca 2007

"Wezwanie do młodzieży"

Nie ma to jak natknąć się na właściwą książkę we właściwym czasie ;P


Mam na mysli pozycję pod tytułem "Posłannictwo chrześcijan" autorstwa Ellen G. White. W drugim rozdziale tej książki wyraźnie czytamy, jakie zadania "ciążą" na młodzieży a wgłębiając się w tekst dochodzmy do fragmentów, w których dowiadujemy się że i dzieci mają ewangelizować... Bingo!

Pozwolę sobie na zamieszczenie kilku fragmentów tej książki:


"Pragniemy by nasze dzieci wierzyły Prawdzie. Pragniemy dla nich błogosławieństw Bożych. Chcemy, by wzięły udział w dobrze zorganizowanej akcji pomocy dla innych młodych ludzi. Niech więc zostaną przygotowane, by mogły właściwie reprezentować Prawdę, dając świadectwo nadziei, którą żyją, by uczciły Boga w każdej pracy, do wykonywania której są uzdolnione."



"Niechaj uprzejmośc i kurtuazja kaznodziei objawia się w jego stosunku do dzieci. Powienien zawsze pamiętać, że są one miniaturkami mężczyzn i niewiast, młodszymi członkami pańskiej rodziny. One to mogą być bardzo bliskie i drogie dla Mistrza, i jeśli zostaną właściwie pouczone i wychowane, będą Mu służyć nawet w swojej młodości."



"Nawet dzieci należy uczyć ćwiczenia małych gestów miłości i miłosierdzia w stosunku do tych, którzy znajdują się w położeniu mniej pomyślnym od nich samych."



"Rodzice powinni nauczyć swoje dzieci wartości i właściwego spożytkowania czasu. Naucz je, że warto się wysilić, aby dokonać czegoś, co uwielbi Boga i stanie się błogosławieństwem dla ludzkości. W tych wczesnych latach dzieci mogą być misjonarzami Boga."



Pozostaje mi tylko powiedzieć Amen!

"Tęczowy ogród"

Już od dawna przeczuwałam że te wakacje będą wyjątkowo pracowite...
Bynajmniej nie zamierzam pójść do pracy by uczciwie zarabiać ;P

Chodzi mi raczej o inny rodzaj pracy, która w swej istocie odpręża bardziej niż 12 godzin snu... To oczywiście praca dla Pana...

Od tygodnia chodzę nakręcona z powodu pewnej niesamowitej książki. Książka ta ("Adoptowani przez Boga") opowiada o kobiecie która całe życie poświęciła pracy ewangelizacyjnej z dziećmi...

Zainspirowana wizją "Tęczowego ogrodu" postanowiłam, zważywszy na sytuację dzieci podjąć się podobnej pracy, ku mojemu zaskoczeniu wiele osób pochwala te dążenia i co ciekawe nawet pragnie sie do nich przyłączyć...

Plan jest prosty a zarazem złożony i wymaga wielu trudów i wyrzeczeń oraz sumiennej i konsekwentnej pracy...
Podstawą jest zmiana nastawienia dorosłych do kwestii życia duchowego dzieci. Uważam, że należy czym prędzej uświadomić rodzicom i nauczycielom szkółek oraz katechetom fakt iż dzieci mogą przeżywać autentyczne nawrócenia podobnie jak dorośli a odpowiednie kierowanie dzieci
od maleńkości jest podstawą ich wierności Bogu w dorosłym życiu, zgodnie z zasadą "czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci..." Cały program polegać ma na uświadomieniu dzieci w dostepności Jezusa jako osobistego Zbawiciela, które specjalnie umiłował właśnie milusińkich... Jednym z celów jest również ukazanie modlitwy i ufności w Boże działanie jako jedynej słusznej drogi w rozwiązywaniu problemów, która często i nam "dojrzałym" jest trudna w zrozumieniu.

Na początek proponuję opracowanie materiałów (tzn. ich przetłumaczenie z języka angielskiego na rodzimy), spisanie programu działań, opracowanie nowej formuły szkółek, a potem organizowanie zjazdów dla dzieci i rodziców oraz nauczycieli szkółek celem rozpowszechnienia nowych metod działania.

Kto jest potrzebny??
Doslownie każdy, kto czuje potrzebę pomocy dzieciom. Najlepiej ludzie o różnych talentach: mówcy, muzycy, katecheci, tłumacze, plastycy oraz wszyscy chętni do zaangazowania w praca czysto organizacyjne typu gotowanie, obsługa sprzętu und so weiter...

Wierzę że nasz zorganizowany wysiłek zostanie doceniony i przynbiuesie efekty a Pan ześle na nas deszcz błogosławieństw. Czy ktoś już złapał "bakcyla"?

wtorek, 26 czerwca 2007

Friends :P



A oto grupa ludzi (niestety w okrojonym składzie) zdolna do najróżniejszych dziwactw na świecie...


W zaufaniu powiem tym co śledzą moje posty, że to jest owa tajna szajka "Sztywnych" poszukiwana przez rybnicką Policję :P Ale jak ktoś puści parę ...


(Chociaż w gruncie rzeczy na sztywnych nie wyglądają :D )

Prawdziwa miłość patrzy w serce...

W tajwanie odbył się ślub młodzieńca imieniem U Long z mloda kobietą o imieniu Złoty Kwiat. Kiedy po uroczystości U Long podniósł zasłonę z twarzy swojej oblubienicy, byl zaskoczony i rozgoryczony. Twarz młodej kobiety była cała w bliznach po ospie. Po tym doswiadczeniu U Long jak tylko mógł unikał swojej żony. Ona za wszelką cenę starała się go uszcześliwić; ciężko pracowała w domu, wciąż w nadziei, że mąż ją zaakceptuje. Ale on pozostawał chlodny i obojętny na wszystkie przejawy jej życzliwości. Złoty Kwiat żyla prawie jak wdowa. Po dwunastu latach tego udawanego małżeństwa U Long zaczął tracic wzrok. Lekarz powisdomił go, że jeżeli nie podda się operacji przeszczepu rogówki, to grozi mu całkowita ślepota. Ale operacja była kosztowna a lista oczekujących długa. Złoty Kwiat by zarobić dodatkowe pieniądze, długie wieczory spędzała na robieniu słomianych kapeluszy. Pewnego dnia U Long został poinformowany, że jest dla niego rogówka pozyskana z oczu kogoś, kto miał wypadek. Natychmiast udał się na operację do szpitala. Po okresie rekonwalescencji, postanowił, chociaż niechętnie, spotkać się z żoną, by podziękować jej za pieniądze, zgromadzone na tę operację. Kiedy podniósł jej nisko pochyloną głowę, chcąc, by popatrzyła na niego, dech mu zaparło. Zobaczył oczy, wprawdzie otwarte, ale nie widzące, z usuniętą rogówką. Niesamowicie silne uczucie rzuciło go do jej stóp. Zaczął łkać. Wtedy to po raz pierwszy, od dnia zaślubin, wyszeptal jej imię: Złoty Kwiat.

Ta historia ma dwa morały:
1) nasza ludzka powierzchowność nigdy nie zdoła pojąć i odnaleźć prawdziwego piękna ludzkiego charakteru, gdyż ogranicza się do znikomych wartości takich jak wygląd.
2) ile razy nam zadarzyło się odrzucać Boga dlatego, że jego oferta życia wiecznego wydawała się nam mało atrakcyjna. On mimo to jednak umarł za nas na krzyżu, oddał swoje życie.

Proste rozwiązanie...



Spodobała mi się pewna historię, którą zamieścił na jednym z for internetowych mój przyjaciel. Pozwolę ją sobie zacytować:

"Pewnego razu duża ciężarówka utknęła pod wiaduktem. Cały ruch został wstrzymany. Niektórzy próbowali rozładować korek cofając się do tyłu, albo przeciskając sie do przodu. Policjant kierujący ruchem i ludzie, którzy się tam znajdowali próbowali jakoś przesunąć samochód. Ale wszelkie manewry ciężarówką tylko bardziej uniemożliwiały wydostanie ciężarówki spad przęseł wiaduktu. Ostatecznie zdecydowano, że jedynym rozwiązaniem jest obcięcie górnej części pojazdu. Poszli więc po odpowiedne narzędzia. Gdy to wszystko się działo, z boku stał mały chłopiec i usiłował coś powiedzieć ludziom. Nikt go specjalnie nie słuchał, odepchnięto go na bok, a ktoś powiedział mu, żeby zmykał do domu i nie przeszkadzał. Ale w ostatnim, desperackim wprost wysiłku chłopiec krzyknął "Dlaczego nie spuścicie powietrza z opon ?!" Ludzie zatrzymali się i spojrzeli na górę ciężarówki a następnie na potężnych rozmiarów opony. To było rozwiązanie! Kilka minut puźniej ciężarówka została uwolniona i droga odblokowana. Problem rozwiązał mały chłopiec, który nie bał się zrobić coś całkiem innaczej."

Niesamowite! Historia ma dwie płaszczyzny.
Płaszczyzna pierwsza: CHŁOPIEC
mimo tego, że miał świadomość tego że jest maly i być może nie znaczy zbyt wiele próbował najlepiej jak tylko potrafił pomóc ludziom którzy mieli problem.

Płaszcyzna druga: LUDZIE
zadufani w poczuciu swojej mądrości i wszechwiedzy zignorowali małego chłopca, który niósł jedyne logiczne rozwiązanie tej kłopotliwej sytuacji.

Również Biblia komentuje podobne zachowania. Mędrzec Salomon w swojej Księdze Kaznodziei (Koheleta) w 10 rozdziale oraz wierszach 5 i 6 pisze tak:

"Istnieje pewne zło, które widziałem pod słońcem, a jest nim pewien rodzaj pomyłki, która wychodzi od zwierzchności: Że głupców stawia się na wyskoich stanowiskach, a zasobni w mądrość siedzą nisko."

poniedziałek, 25 czerwca 2007

Wakacyjny wir pracy przyjemnej i pożytecznej...

Ha, i już znalazłam sposób na wakacje... Po głębszym zastanowieniu doszłam do wniosku że jest to świetny czas na nadrobienie zaległości w czytaniu, czy chociażby tworzeniu... Z godnie z ową myślą wzięłam się do pracy i po przeczytaniu jednej książki przetłumaczyłam tekst utworku dla naszego zespołu, teraz szukam kolejnego tekstu do przetłumaczenia i zbieram materiały do napisania trzech artykułów ( w tym jednej recenzji), następnie planuję przeczytać kolejną książkę i umyć wreszcie mój rower, życzcie mi powodzenia :P

Dziś taki śliczny słoneczny dzionek więc może wpadnie mi do głowy jakieś wprowadzenie do jednego z artykułów...

Mam czas do 27 lipca bo potem wyjeżdżam na spartański urlop do dziadków...

niedziela, 24 czerwca 2007

Jak wykorzystać wakacyjną labę...

No tak wakacje wakacjami, ale czas pomyśleć o tym jak spędzić ten czas, który nie wszedł w skład zorganizowanego urlopu... Nie można przecież całymi dniami siedzieć przed komputerem, czy w domu...

Swoją drogą takie wakacje to dobry czas, żeby popracować trochę nad sobą zarówno w wymiarze fizycznym jak i duchowym...

Jak co roku mam śmiałe plany ciekawe jednak czy zostaną zrealizowane...

Póki co przeczytałam już jedną książkę, teraz pozostaje mi tylko wprowadzić w życie plan rowerowy...

Życzcie mi powodzenia :P

piątek, 22 czerwca 2007

Sommerferien, holiday, wakacje und so weiter...

W taki dzień jak dziś życie staję się piękniejsze, barwniejsze, klasa jakaś przyjaźniejsza a nauczyciele przybierają ludzkie kształty... Tak właśnie rozpoczęły się wakacje... Czas nicnierobienia, lenistwa i swawoli pod warunkiem że po nich nie czeka matura i minister ze swoimi świeżymi "ulepszeniami" polskiej edukacji...

Taki dzień jak dzisiaj najlepiej uczcić lizakiem w kształcie osła, pudełkiem Rafaello i niespodzianką :P

Wielu słonecznych dni spracowanym intelektualistom ciemiężonym i ograniczanym każdego dnia coraz bardziej przez szare mury nudnej, konformistycznej, edukacyjnej egzystencji...

aż się cieplej na sercu robi ;P

Miasto normalnych inaczej - Rybnik ;)

Jak ja uwielbiam nasze grupowe wyjazdy do Rybnika :D

Z wyjazdu na wyjazd jest coraz śmieszniej :D
Może pokuszę się o relację:
Dojazd jak zwykle pociąg, nowe znajomości ;), które czasem uniemożliwiają babskie pogaduchy chociażby faktem iż są przedstawicielami płci przeciwne, faceci kilka przedziałów dalej mieli spokój (czyt. mogli swobodnie o nas rozmawiać :P). Na miejscu tradycyjne "tulimy" z oczekującymi nas na dworcu Łukaszem i Krystianem... Szybko zarzucilismy bagaże i pędem na dworzec po ostatnich członków zespołu... Później trasą półwidokową do domu... Intensywne gadu gadu a potem ciężka i mozolna próba i nasze nowe dziecko w postaci utworu "Zaśpiewać chcę miłości pieśń" przy dźwiękach pianinka i gitary przyszło na świat nawet bez zbytniego bólu (czyt. Adi była łaskawa jak nigdy)...

po próbie dylemat: zostać i iść spać czy zrobić obciach na mieście... Jako że mieliśmy jeszcze resztki skrupułów postanowiliśmy delikatnie podpytać gospodarzy i tym sposobem ok godziny 23 wyruszyliśmy na podbój ulic Rybnika...
W tym miejscu chciałabym pozdrowić wszystkie rybnickie zymloki i kąpiących się teraz w fontannie przy placu wolności oraz przeprosić za małą usterkę zraszacza :D Oraz jakże mogłabym zapomnieć o szczególnych pozdropwieniach dla pewnych dwóch panów policjantów którzy w tak piękną gwieździstą, rybnicką noc zamiast cieszyć się życiem i zażywać roskosznej kąpieli we wspomnianej wcześniej fontannie, dzielnie penetrowali ulice tego slicznego miasta w posukiwaniu grupy przestępczej o tajnej nazwie "Sztywni" (mam nadzieję że poszukiwania były owocne, a nie brzemienne w skutkach)...

Po powrocie kulturalnie w zosrganizowanych "pośpiechu" ulożyliśmy się w swoich "łóżkach" i niektórzy spali, inni omawiali problemy ludzkości ze szczególnym uwzględnienie problemu braku wody pitnej w Ugandzie inni zaś co tu duzo mówić pierdzieli w ręce (wybaczcie kolokwializm :P)...
Ostatecznie jednak wszyscy zasnęli i śnili o ...

rano gorączkowe przygotowania, nabożeństwo i jak to na Rybnik przystało średnio udany występ... a potem samowolka do obiadu i sadystyczne fryzowanie towarzysza Tymoteusza :D
Następnie spacer i wszystkie związane z tym konsekwencje, czyli zymloki, plac zabaw, dowcipy, hahaha, potem czeresnie, brudna bluzka, szybkie pranie, pakowanie, wyjazd, pociąg...

Na tym skończę relację... ;)

środa, 13 czerwca 2007

Siła modlitwy...






02.06.2007 w Katowicach odbył się zjazd diecezji południowej...
Mnóstwo gości, porzepiające Słowo Boże, muzyka....
Na sali było ponad 1000 osób, a wśród tego tysiąca mała 10-osobowa grupka młodych ludzi, którzy nie ukrywali znamion zdenerwowania... Spcone ręce, drgający głos i co rusz fale zachwytu przeplatane z uderzeniami zwątpienia i strachu...

Tak tak to my debiutujący na tym zjeździe zespół "Zespół" :P

To był nasz prawdziwy debiut, wielka publiczność, doświadczeni wykonawcy i my nowicjusze...

ZApomnieliśmy jednak o jednej kluczowej kwestii, a mianowicie że śpiewając na chwałę Panu niel iczy się publiczność, doświadczenie innych wykonawców i ich ocena naszego wystepu, bo to przecież nie jest konkurs talemntów ani żaden inny "Idol". Śpiewając dla Pana tak naprawdę nic się niel iczy poza Nim i czystym sercem...
Na szczęście w porę sobie o tym przypomnieliśmy...
Stanęliśmy razem połączeni wzajemną sypatią i miłością do Stwórcy uznając naszą słabość przed Jego obliczem i prosząc Go o pomoc...

Rezultat był wspaniały...
Pan zabrał naszą tremę i dał w zamian czyste głosy.... Dzięki temu do nieba popłynęła wspaniała melodia dla uczczenia Bożej chwały...

Zawsze pamiętaj o modlitwie!a oto i nasi grający panowie;)













To nasi śpiewający panowie ;)



I oczywiście my, czarujące panie ;)










I reszta zdjątek :)











to ostatnie jest genialne ;) (szczególnie miny Majki i Nifka :D)

poniedziałek, 11 czerwca 2007

Na początek...



Jak przystało na nowicjusza słowem wstepu uczynię tekst Adama Zagajewskiego:




"Klęska" Adam Zagajewski




Naprawdę umiemy żyć dopiero w klęsce.


Przyjaźnie pogłębiają się


miłość czujnie podnosi głowę.


Nawet rzeczy stają się czyste.


Jerzyki tańczą w powietrzuzadomowione w otchłani


Drżą liście topoli


Tylko wiatr jest nieruchomy


Ciemne sylwetki wrogów odcinają sięod jasnego tła nadziei. Rośnie


męstwo. Oni, mówimy o nich,


my, o sobie,


ty, o mnie.


Gorzka herbata smakuje jak biblijne przepowiednie. Oby


nie zaskoczyło nas zwycięstwo.










Reasumując:


Żyję jak chyba każdy ocierając się od klęski do klęski i nabierając doświadczenia, które w zależności od stopnia roztropności zostaje wykorzystane lub nie...


Najważniejsze jednak, żeby "nie zaskoczyło nas zwycięstwo".